
Hej!
Co roku, gdy zbliża się grudzień, internet zalewają reklamy kalendarzy adwentowych od tych z kosmetykami, przez słodycze, aż po wersje premium za kilkaset złotych. I choć sama idea codziennego otwierania okienka z niespodzianką jest sympatyczna, ja od kilku lat konsekwentnie nie kupuję kalendarzy adwentowych z kosmetykami do makijażu i pielęgnacji… ani żadnych innych. Dlaczego? Powodów mam kilka, a każdy z nich z czasem tylko się umacnia.
1. Kalendarze kosmetyczne to zwykle zbiór produktów, których… nie potrzebuję
Praktycznie każdy kalendarz jest mieszanką przypadkowych rzeczy, miniatur, odcieni niepasujących do każdego typu urody, kosmetyków do włosów, które mogą się nie sprawdzić, czy perfum, których nie wybrałabym sama.
Zanim trafiłabym na coś, co faktycznie użyję, musiałabym przejrzeć kilka, a czasem kilkanaście okienek pełnych „meh”.
A ja wolę kupować kosmetyki rozważnie, świadomie i dokładnie takie, jakie mi pasują — a nie takie, które akurat ktoś wrzucił do świątecznej edycji.
2. Miniatury rzadko kiedy pozwalają realnie ocenić produkt
Wiele marek wkłada do kalendarzy malutkie próbki lub mini opakowania. Owszem, są słodkie, ale…
Nie da się na nich sensownie przetestować pielęgnacji, szczególnie jeśli chodzi o działanie długoterminowe. Mini tusz do rzęs albo mini balsam do ust też nie jest czymś, co realnie robi różnicę w mojej kosmetyczce.
Jeśli chcę przetestować produkt kupuję go świadomie w pełnowymiarowej wersji lub korzystam z darmowych próbek.
3. To zwykle średni interes finansowy
Często słyszy się, że kalendarze „opłacają się”, bo wartość produktów jest wyższa niż cena. Problem w tym, że wartość teoretyczna nie równa się wartości dla mnie.
Co z tego, że w środku jest krem warty 150 zł, skoro:
- nie pasuje do mojego typu skóry,
- nie podoba mi się jego zapach,
- nie planowałam go używać.
Nie lubię przepłacania za rzeczy, które i tak trafią dalej, zalegną w szufladzie albo się zmarnują.
4. Kalendarze napędzają niepotrzebny konsumpcjonizm
Jednym z powodów, dla których przestałam kupować wszelkie kalendarze adwentowe, jest to, że generują kupowanie dla samego kupowania.
Co roku marki prześcigają się w kolejnych wersjach, „limitowanych edycjach”, ogromnych pudełkach i błyszczących opakowaniach. W praktyce oznacza to:
- dużo odpadów,
- dużo plastiku,
- dużo rzeczy, których nie potrzebujemy.
Dla mnie grudzień to czas zwolnienia, podsumowań i skupienia na tym, co już mam. Nie potrzebuję dodatkowego „hałasu zakupowego”.
5. Wolę swoją własną tradycję grudniową
Zamiast otwierać codziennie okienko, tworzę własne małe rytuały: chodzę na spacery, piję ulubioną herbatę, planuję nowy rok, robię porządki…
To daje mi dużo więcej radości niż codzienna próba odkrycia, czy dzisiejszy kosmetyk będzie trafiony, czy nie.
6. I wreszcie: nie kupuję kalendarzy adwentowych w ogóle
Nie tylko kosmetycznych. Po prostu z czasem przestałam widzieć w nich wartość dla siebie.
Jeśli chcę coś kupić — kupuję to wtedy, kiedy faktycznie jest mi potrzebne, a nie gdy przychodzi grudzień.
Jeśli chcę sprawić sobie drobną frajdę robię to po swojemu, bez presji świątecznych edycji.
Podsumowanie
Kalendarze adwentowe mogą być fajną zabawą, ale nie dla każdego. Dla mnie stały się symbolem niepotrzebnych zakupów, rozczarowań i źle dobranych produktów. Dlatego dziś wolę świadome wybory, minimalizm kosmetyczny i radość z rzeczy, które naprawdę są mi potrzebne i przynoszą mi wartość.
Jeśli Ty też czujesz, że kalendarze adwentowe to nie Twoja bajka wiedz, że nie jesteś sama.
Na koniec posty chciałam Wam przesłać życzenia z okazji Mikołajek:
To byłoby na tyle jeśli chodzi o dzisiejszy post. Pozdrawiam i do następnego napisania😘
Komentarze
Prześlij komentarz